Bikemaraton - Ustroń
Sobota, 15 sierpnia 2009
· Komentarze(1)
W końcu prawdziwie górski maraton. Po zupełnie leciutkim Świeradowie, dla nieznających Ustronia, ta trasa mogła być ogromnym zaskoczeniem. Stopień trudności bardzo duży. Sudety w porównaniu do Beskidów to naprawdę bułeczka z masełkiem, i to takim lekko roztopionym;P
Start tradycyjnie ze stadionu. Asfaltowy podjazd na Równicę. Jechałem spokojnie nie szarpiąc się za tymi, którzy błyskawicznie napierali do przodu choćby trasa miała się kończyć na szczycie. I to była chyba dobra decyzja bo chwilę później to ja wyprzedzałem a zwłaszcza na odcinku brukowym gdzie, nie wiedzieć czemu, ludzie wyraźnie zwalniali. Dalej podjeżdżając na Równicę słyszałem tuż za sobą kobiecy głos: "Lewa wolna", to była Karolina K. Chwilę później wyprzedziła mnie ale i tak trzymałem się blisko i już na ostatnim odcinku asfaltowym, za okrągłym parkingiem przy schronisku, wyprzedziłem ją. I tu zaczęło się ściganie MTB. Najpierw ciężka końcówka podjazdu aż do rozjazdu, mini w lewo na szczyt Równicy, mega w prawo niebieskim szlakiem. Początek dosyć płasko, później zaczęły się szybkie, kamieniste zjazdy. Najpierw jechałem dosyć ostrożnie, ale w późniejszych fragmentach już leciałem na ile zdrowy rozsądek oczywiście mi pozwalał;) Jak był zjazd to oczywiście musi być też podjazd, a tych nie brakowało. I wcale ni były łatwiejsze od zjazdów. Ciężkie, techniczne i strome po korzeniach i luźnych kamieniach bardzo różnej wielkości. Co rusz ktoś mnie wyprzedził na zjeździe, to później ja wyprzedzałem kogoś na podjeździe. A i na zjazdach zdarzyło się kogoś objechać. Znajomość trasy naprawdę dużo daje. W jednym miejscu, na dosyć krętym zjeździe, trasa prowadziła takim małym, kamienistym wąwozikiem w lewo później w prawo. Ale wyglądało to tak jakby lepiej było pojechać nie w lewo a prosto ścieżką i ściąć trochę trasę. Tam nie było kamieni. A to był poważny błąd bo ta ścieżka była ślepa. Żeby wrócić na trasę trzeba było sprowadzić rower do wąwozu. Wykorzystałem ten moment. Tuż przed tym miejscem jeden rywal mnie wyprzedził i pojechał właśnie w tą ścieżkę, ja w lewo a kolejny za mną za tamtym prosto. Później dosyć długo nie było ich za mną. Zjazd do Brennej, myślałem, że nie wytrzymam tego, że ręce mimo woli puszczą kierownicę, tak bolały. Ale w sumie leciałem tam jak wariat. Po zjeździe zbawienie, kawałek asfaltu. Ręce mogły odpocząć. Później chyba najgorszy podjazd. Może nie taki stromy ale jakiś bardzo męczący. Najpierw asfaltowy później szeroki, szutrowy i potwornie długi. Ciągnął się i ciągnął i końca nie było widać. Na koniec wjazd w drogę leśną i potworny wzrost nachylenia. Wyjechałem prawie całe. Ostatnie 30m już musiałem wziąć z buta. Wjazd na niebieski szlak już do Równicy i jedno miejsce znowu musiałem pokonać z buta bo koło objechało na kamieniu, ale kawałek, jakieś 20-30m. Tuż przed szczytem ktoś liczył zawodników i wg tego byłem tam na 35. pozycji i jeszcze dwóch zawodników tuż za mną, dosłownie na kole. Po usłyszeniu tego wyniku jakiś napływ energii poczułem i ogień na szczyt. Nagle ustąpiło zmęczenie w mięśniach. Jechało mi się tak lekko. Wielki łyk isoplusa na szczycie i jazda w dół. Nie oglądałem się jak daleko są za mną tylko leciałem ile mogłem. Dopiero gdy dojechałem do utwardzonej uliczki spojrzałem za siebie, ale zupełnie śladu po nich nie było. Jeszcze kogoś po drodze wyprzedziłem, dojechałem do terenu i kolejny rywal połknięty. Cała trasa praktycznie sucha, rower prawie czysty a to na koniec z całym impetem wjechałem w wielkie błoto. Ostatni terenowy odcinek, droga w takim wąwozie i całą zabłocona. No trudno, nie ma na to rady, trzeba gnać dalej. Widzę, że już zakręt w prawo i zjazd na ostatnią drogę szutrową, później asfalt i płyty, kolejnego zawodnika objeżdżam. Hamowanie i w lewo na asfalt. Po jakimś czasie widzę, że ktoś siedzi mi na kole. Jedziemy tak ale już nie ciągnę na maksa żeby mieć szanse na finiszu. On wychodzi do przodu i ja siadam mu na kole, w sumie to pozwolił mi na to nawet. Później jeszcze krótka zmiana i moja kolej na podprowadzenie. Przejeżdżamy mostek i w lewo do stadionu jedziemy spokojnie, nikt nas nie goni. Ale przed stadionem pozwala mi lecieć do przodu. Wpadam na murawę i daję ostro, ale tamten już odpuścił. Szkoda, mógł być ładny finisz. Wpadam na metę zadowolony. A po sprawdzeniu wyników byłem jeszcze bardziej zadowolony, w szoku wręcz. Nie sądziłem, że uda mi się wskoczyć do pierwszej 20-tki w M2;)
Tak więc open 30, w M2 16, czas jazdy 2:37:19
Start tradycyjnie ze stadionu. Asfaltowy podjazd na Równicę. Jechałem spokojnie nie szarpiąc się za tymi, którzy błyskawicznie napierali do przodu choćby trasa miała się kończyć na szczycie. I to była chyba dobra decyzja bo chwilę później to ja wyprzedzałem a zwłaszcza na odcinku brukowym gdzie, nie wiedzieć czemu, ludzie wyraźnie zwalniali. Dalej podjeżdżając na Równicę słyszałem tuż za sobą kobiecy głos: "Lewa wolna", to była Karolina K. Chwilę później wyprzedziła mnie ale i tak trzymałem się blisko i już na ostatnim odcinku asfaltowym, za okrągłym parkingiem przy schronisku, wyprzedziłem ją. I tu zaczęło się ściganie MTB. Najpierw ciężka końcówka podjazdu aż do rozjazdu, mini w lewo na szczyt Równicy, mega w prawo niebieskim szlakiem. Początek dosyć płasko, później zaczęły się szybkie, kamieniste zjazdy. Najpierw jechałem dosyć ostrożnie, ale w późniejszych fragmentach już leciałem na ile zdrowy rozsądek oczywiście mi pozwalał;) Jak był zjazd to oczywiście musi być też podjazd, a tych nie brakowało. I wcale ni były łatwiejsze od zjazdów. Ciężkie, techniczne i strome po korzeniach i luźnych kamieniach bardzo różnej wielkości. Co rusz ktoś mnie wyprzedził na zjeździe, to później ja wyprzedzałem kogoś na podjeździe. A i na zjazdach zdarzyło się kogoś objechać. Znajomość trasy naprawdę dużo daje. W jednym miejscu, na dosyć krętym zjeździe, trasa prowadziła takim małym, kamienistym wąwozikiem w lewo później w prawo. Ale wyglądało to tak jakby lepiej było pojechać nie w lewo a prosto ścieżką i ściąć trochę trasę. Tam nie było kamieni. A to był poważny błąd bo ta ścieżka była ślepa. Żeby wrócić na trasę trzeba było sprowadzić rower do wąwozu. Wykorzystałem ten moment. Tuż przed tym miejscem jeden rywal mnie wyprzedził i pojechał właśnie w tą ścieżkę, ja w lewo a kolejny za mną za tamtym prosto. Później dosyć długo nie było ich za mną. Zjazd do Brennej, myślałem, że nie wytrzymam tego, że ręce mimo woli puszczą kierownicę, tak bolały. Ale w sumie leciałem tam jak wariat. Po zjeździe zbawienie, kawałek asfaltu. Ręce mogły odpocząć. Później chyba najgorszy podjazd. Może nie taki stromy ale jakiś bardzo męczący. Najpierw asfaltowy później szeroki, szutrowy i potwornie długi. Ciągnął się i ciągnął i końca nie było widać. Na koniec wjazd w drogę leśną i potworny wzrost nachylenia. Wyjechałem prawie całe. Ostatnie 30m już musiałem wziąć z buta. Wjazd na niebieski szlak już do Równicy i jedno miejsce znowu musiałem pokonać z buta bo koło objechało na kamieniu, ale kawałek, jakieś 20-30m. Tuż przed szczytem ktoś liczył zawodników i wg tego byłem tam na 35. pozycji i jeszcze dwóch zawodników tuż za mną, dosłownie na kole. Po usłyszeniu tego wyniku jakiś napływ energii poczułem i ogień na szczyt. Nagle ustąpiło zmęczenie w mięśniach. Jechało mi się tak lekko. Wielki łyk isoplusa na szczycie i jazda w dół. Nie oglądałem się jak daleko są za mną tylko leciałem ile mogłem. Dopiero gdy dojechałem do utwardzonej uliczki spojrzałem za siebie, ale zupełnie śladu po nich nie było. Jeszcze kogoś po drodze wyprzedziłem, dojechałem do terenu i kolejny rywal połknięty. Cała trasa praktycznie sucha, rower prawie czysty a to na koniec z całym impetem wjechałem w wielkie błoto. Ostatni terenowy odcinek, droga w takim wąwozie i całą zabłocona. No trudno, nie ma na to rady, trzeba gnać dalej. Widzę, że już zakręt w prawo i zjazd na ostatnią drogę szutrową, później asfalt i płyty, kolejnego zawodnika objeżdżam. Hamowanie i w lewo na asfalt. Po jakimś czasie widzę, że ktoś siedzi mi na kole. Jedziemy tak ale już nie ciągnę na maksa żeby mieć szanse na finiszu. On wychodzi do przodu i ja siadam mu na kole, w sumie to pozwolił mi na to nawet. Później jeszcze krótka zmiana i moja kolej na podprowadzenie. Przejeżdżamy mostek i w lewo do stadionu jedziemy spokojnie, nikt nas nie goni. Ale przed stadionem pozwala mi lecieć do przodu. Wpadam na murawę i daję ostro, ale tamten już odpuścił. Szkoda, mógł być ładny finisz. Wpadam na metę zadowolony. A po sprawdzeniu wyników byłem jeszcze bardziej zadowolony, w szoku wręcz. Nie sądziłem, że uda mi się wskoczyć do pierwszej 20-tki w M2;)
Tak więc open 30, w M2 16, czas jazdy 2:37:19
Bikemaraton - Ustroń / Start© ardian
Bikemaraton - Ustroń / Jak zwykle za szybko wpadłem na metę i nie zdążyli zrobić mi dobrego zdjęcia;P© ardian
Bikemaraton - Ustroń / Z tego startu jestem zadowolony© ardian
Bikemaraton - Ustroń / Magda już tradycyjnie najwyżej na pudle© ardian
Bikemaraton - Ustroń / Tomek i Przemek po wielkim boju© ardian