Wisła. Jakoś późno uzupełniam te wpisy i niestety już nie opiszę dokładnie jak było, ale w tym towarzystwie było bardzo przyjemnie jeździć, mimo wszechobecnego chłodu, wilgoci i błota;)
Deszcz, zimno, błoto, trawiaste, polne drogi tonące w wodzie. Po tym wszystkim przebieranie się na powietrzu. Cały sezon był dosyć suchy. Niewiele błota było na maratonach. Tutaj natura nadrobiła swoje zaległości. Zaczęło padać w nocy. Czasem mocniej, czasem nieco mniej intensywnie, ale bez przerwy. Miałem jechać rowerem, w końcu to niedaleko, ale w tym deszczu jednak zdecydowałem się na auto. Pojechaliśmy z Tomkiem. Na miejscu był już Adam i Marek. Oni przyjechali na rowerach, Adam z Baranowic, Marek z Jastrzębia. Poznałem też dwóch, bliskich z generalki bikemaratonu, moich rywali: Pawła i Olka. Świetni goście;) Mimo nieprzyjemnej pogody humory wszystkim bardzo dopisywały. Ja startowałem z elitą, w sumie 8 zawodników, reszta w masters A, 18 zawodników. Start dosyć mocny. Wszyscy poszli do przodu jakby wystrzeleni z procy. Ja zostałem z tyłu, ale trzymałem się koła. Na pierwszym podjeździe oni dalej kręcili mocno a ja zacząłem nieco odstawać. I wtedy zaczęły mnie dopadać myśli typu: co ja tu robię, pada, zimno, wszyscy mnie objeżdżają... Cały sezon nie miałem takich myśli jak tutaj. Ale jakoś kręciłem dalej. Widziałem, że jeszcze jeden nie wytrzymywał i został trochę za nimi. Goniłem go. Po chwili już nie byłem ostatni;) Cała opracowana na wcześniejszych jazdach koncepcja, jak jechać, którą stroną, na jakim przełożeniu, wzięła w łeb już na pierwszych metrach trawiastej drogi polnej. Nie dało się jechać. Grząsko, błoto w koleinach, koło objeżdżało a na wyższej trawie między koleinami czułem jakbym stał w miejscu. Na płaskim i na zjazdach rower nie chciał przyspieszać. Na dwóch pierwszych okrążeniach na nowo musiałem wyczuć trasę. Na 3 albo 4 okrążeniu dogoniłem kolejnego rywala, który nie utrzymał tempa czołówki. Dosyć łatwo go wyprzedziłem, nieźle się wymęczył. Na 5 okrążeniu dogonił mnie Marek z masters A, który startował minutę po nas. Przez moment na podjeździe utrzymałem się na jego kole, troszkę lżej mi się jechało, ale na płaskim stanął na pedały i nie dałem rady. Zarz po tym wyprzedził mnie Paweł, który gonił Marka. Powolutku zwiększali przewagę nade mną, ale miałem ich na widoku. Marek prowadził. pod koniec 5 okrążenia musiałem zdjąć okulary bo już nic nie widziałem. Na ostatnim okrążeniu Marek i Paweł mieli już sporą przewagę nade mną i nie widziałem ich finiszu. Niestety Paweł był 2, Marek 3 w masters A. Ja w swojej kategorii przyjechałem 6. Porażka na całej linii, ale przynajmniej nie byłem ostatni. Za to humory po wyścigu wszyscy mieliśmy rewelacyjne, a rowery umyła nam straż pożarna;D
W najbliższą sobotę zawody w Krzyżowicach. Trasę znam z zeszłego roku, ale i tak trzeba było wybrać się objechać ją, sprawdzić jak bardzo kiepsko mi tam pójdzie ;P Zrobiłem 3 rundki i przez pola wróciłem do domu.
Ostatni, finałowy maraton z cyklu Eska Fujifilm Bike Maraton. Pogoda nie rozpieszczała, ale mimo wszystko pośród tych ostatnio niepewnych i mokrych dni, sobota była słoneczna, ale chłodna. Ubrałem do spodenek nogawki 3/4 a na górę potówkę i dwie koszulki rowerowe oraz rękawki. To był idealny strój jak dla mnie na tą pogodę.
Tuż przed samym startem nie obeszło się bez małego stresu. Wyjechaliśmy z naszej kwatery i na 15 minut przed startem, kiedy miałem wchodzić do sektora, okazało się, że zapomniałem torebki podsiodłowej z dętką i łyżkami. No i szybko jeszcze wracałem się. Zdążyłem na 5 minut przed startem. Stałem na samym końcu 3 sektora. I jeszcze przypomniałem sobie, że miałem zatankować bidon. Zostało mi niecałe półtora bidonu. Ale tym już tak bardzo się nie przejąłem bo wiedziałem, że na bufetach mogę chwycić kubek Iso i dodatkowo się napić.
Cały czas starałem się jechać maksymalnie ile mogłem. Trzymałem się pociągu praktycznie cały czas. Nie powiem, ciężko było i nieźle się zajechałem. Ostatnie 7-8km jechałem praktycznie na rezerwie, ale ciągnąłem jak tylko mogłem. Najlepiej jednak szło mi na technicznych zjazdach, gdzie czasami aż sam się dziwiłem, że nie wyleciałem gdzieś przez kierownicę. Czułem, że "lecę" nad przeszkodami;) Ostatni zjazd. Nie znałem trasy. Tylko jacyś kibice krzyczą, żebym hamował. No to hamuję, wskakuję na chodnik przed stadionem i ostro dalej. Zakręt, wpadam na asfalt. Za moment wjazd już na bieżnię. Szybko orientuję się, że muszę okrążyć jeszcze stadion. Przede mną ktoś jedzie, próbuję gonić. Patrzę, za mną ktoś goni. Kwas zalega już w nogach, boli, ale nie odpuszczam. Nie dogoniłem tego przede mną, ale nie dałem się też temu za mną.
Ogólnie start jakoś mnie nie usatysfakcjonował. Nie jestem zadowolony z wyniku i z tego osłabnięcia na ostatnich kilometrach. Wygrał oczywiście Piotr Brzózka z czasem 2:11:01. Ja straciłem do niego ponad 31 minut, 2:42:33, 57 open, 31 w M2.
Ostatecznie w generalce zająłem 27. miejsce, w kategorii M2 na dystansie mega. Czy to dobry wynik? Myślę, że stać mnie na lepszy...