Bikemaraton Jelenia Góra. Dwa maratony dzień po dniu. Tego jeszcze nie robiłem. Rano czułem jeszcze lekkie zmęczenie po Piechowicach. Pogoda jeszcze gorsza bo co jakiś czas kropiło. Nie chciało mi się dziś jechać. Pomyślałem, że pojadę trochę mniej ścigancko, że nie będę walczył o jak najlepszy wynik. Ruszyliśmy. Najpierw 2km asfaltem z lekkim podjazdem. Startowałem mniej więcej ze środka drugiego sektora. Cały sektor ruszył tak mocno, że do lasu wjechałem w końcówce stawki. Starałem się nie przejmować i jechać swoje ale jak niby to zrobić jak wyprzedza cię z 50 osób na tak krótkim odcinku. Pomyślałem, że w terenie to odrobię. Kilka km dalej, zaraz po króciutkim asfalcie był most wyłożony deskami. Na wjeździe na ten most leżał już jeden zawodnik ze złamaną nogą. Potwornie to wyglądało. On na deskach, noga uniesiona na barierkę a stopa wisiała jakby całkiem wyskoczyła ze stawu. Aż zupełnie odechciało mi się jechać dalej. Tuż po tym ostre podejście. Tego nie było szans podjechać. Tutaj pożyczyłem komuś swojego multitool'a. Zawodnik, prawdopodobnie, z numerem 1904, ale nie mam pewności. Niestety po przyjeździe nie mogłem za długo czekać i narzędzi nie odzyskałem. Może uda się na następnej edycji w Krakowie. Rewelacyjny był okryty złą sławą podjazd pod Łopatę. Nachylenie sięgało 24%. Nie wiem jak długi był ten podjazd ale tak mi się dobrze podjeżdżało, że wyprzedziłem tam ze 20 osób. Wszyscy ledwo kręcili a ja śmigałem między nimi. Nic dziwnego, że nazywa się to Łopata, bo każdy podjeżdża tam z wywieszonym jęzorem;P Wynik? 54 open i 27 w M2. Bardzo dobry jak na tak słaby początek, ale jakiś niedosyt pozostaje. Apetyt rośnie w miarę jedzenia;) A strata do zwycięzcy znowu nieco ponad 23 minuty.
Do Żor na rynek. Tam spotkanie z Marianem i Maćkiem. Oni na szosówkach ja na góralu. Z rynku ruszyliśmy w kierunku Osin. Przez Krzyżowice, Pniówek i Bzie do ulicy Cichej. Marian zaprowadził nas do swojego znajomego, który sam, od ponad 20 lat, buduje swój jacht. To dopiero znaczy mieć bzika. Dalej przez Dębinę na Dubielec gdzie się rozstaliśmy.
Z Sylwkiem wybrałem się do rowerowego do Rybnika po podkoszulek termoaktywny. Jak to zwykle bywa w takim sklepie, zawsze kupię coś jeszcze czego nie planowałem. I kupiłem jeszcze okulary. Przypomniało mi się jeszcze kilka innych rzeczy: oponki, zaciski, plecak... Niestety, portfel ma ograniczone zasoby:/
W końcu jakieś zawody MTB w Jastrzębiu. Liczyłem na dobrą zabawę, niestety... Jedyny plus tej imprezy to trasa. Ciekawa i ciężka. Jednak Kyndra może jeszcze czymś zaskoczyć. Cała reszta, organizacja... Szkoda się rozpisywać. Nawet nie wiem na którym miejscu ukończyłem zawody bo nikt nie raczył wywiesić wyników, podać informacji.
Dł. trasy: 16,6km Czas: 0:50:42
Nie wiem jakim cudem, ale pulsometr zarejestrował max tętno 195! Reszta czasu i km to kręcenie się po Jastrzębiu przed i po zawodach.
Ciężkie chmury wisiały, ale trzeba było ruszyć się, jutro zawody. Dosyć mocno pojechałem sobie. Starą, sprawdzoną trasą do Zebrzydowic, dookoła stawu i powrót. W drodze powrotnej padał drobniutki deszczyk. Przejeżdżając przez Kyndrę przypomniało mi się, że miałem jechać na Wielkopolską do MTKKF dowiedzieć się jakichś szczegółów na temat jutrzejszych zawodów. Ale nie znalazłem numeru 91 :/ Dopiero w domu wpadłem na to, że to może być nie w bloku a w budce na jarze.
Wybrałem się do lasu Kyndra. W niedzielę odbędzie się Puchar Jastrzębia w MTB, prawdopodobnie w tym lesie, więc chciałem sprawdzić czy jest już wyznaczona trasa. Nie było. Nie chciało mi się dzisiaj za bardzo jeździć ostro więc postanowiłem poszukać w aptekach maści Bengaj. Przejechałem całe Jastrzębie, wzdłuż i w szerz i nic. W żadnej aptece nie ma. W jednej powiedzieli, że już od miesiąca w hurtowniach nie ma tej maści, że produkcja została wstrzymana ale niedługo mają wznowić. Zajechałem jeszcze na Szeroką, ale do apteki już nie dotarłem bo spotkałem Mariusza. Staliśmy i rozmawialiśmy jakieś 100m od apteki ale już nie chciało mi się do niej wchodzić. Wróciłem do domu z niczym.
Miał być trening z Pik'ami, ale wyszło tak, że przyjechałem na rynek sam. No trudno, skoro już tu przyjechałem to trzeba pojeździć. Próbowałem odtworzyć trasę którą przejechaliśmy wspólnie ze wszystkimi Pik'ami. Niestety coś pokręciłem i tylko częściowo ją przejechałem. W każdym bądź razie byłem w lesie w Baranowicach i w Warszowicach, Krzyżowice i przez Szeroką na Dubielec. Na początku temperatura była znośna, ok 17st. Ja dojechałem do domu to miałem już na liczniku 11st, brrr. Całe szczęście, że zabrałem ze sobą rękawki i ocieplacze na kolana.