Sobota nie zapowiadała nic dobrego. Lało cały dzień. Jednak w niedzielę gdy zobaczyłem co się święci za oknem szybko zebrałem się do auta. Powietrze po ulewach było wyśmienite. Na trasie znacznie mniej błota niż się spodziewałem. W sumie to dopiero zjeżdżając z Kiczor zrobiło się bardziej "lepko" i wystąpiły spore kałuże, które i tak dało się omijać bocznymi, wcześniej wydeptanymi, ścieżkami. Wypad krótki, ale i tak jestem zadowolony. A na szlakach bardzo dużo turystów, pieszych i rowerowych, zwłaszcza tych leniwych prosto z wyciągu;)
Z Sylwkiem w końcu umówiłem się na małą przejażdżkę. Pokręciliśmy się trochę po Balatonie. Całkiem fajny ten lasek. Sporo możliwości do uprawiania MTB. Krótkie aczkolwiek strome techniczne zjazdy i podjazdy. Chyba częściej będę tam jeździł.
Z zeszłorocznego wypadu do Karviny zostało mi trochę koron. Szkoda żeby się zmarnowały, więc wyskoczyliśmy sobie z Moniką na 'zmarzliny'. Tam na rynku są naprawdę niezłe i wielkie. Nam zdecydowanie wystarczy velka zmarzlina, wielkości naszego dużego loda. Ale są jeszcze giganty i tych to ja nie wiem do czego porównać. One są chyba 2x większe od dużego 8)
Miał być "majówka" w większym gronie. Niestety wizja marnej pogody w niedzielę zmusiła nas do zmiany planów i we dwójkę z Liptonem ruszyliśmy do Wisły w sobotę. Reszta załogi nie mogła bo pracowała:/ Startowaliśmy z przełęczy Salmopolskiej. Początek trasy to masakryczny podjazd czerwonym szlakiem. Obaj nie grzeszymy w tym roku kondycją więc tym bardziej mordowaliśmy się. Całe szczęście, że podjazd nie był znowu taki długi, może 400-500m. Później oczywiście dalej w górę ale już znacznie łagodniej. Początkowo ludzi niewiele.
Jednak za Malinowską Skałą zrobiło się potwornie tłoczno. Nawet wycieczki się zjawiły. No w końcu długi majowy weekend. Na Skrzycznem gorzej jak na targowisku. Nawet dobrego miejsca do siedzenia ni było. A nad głowami latały sobie ptaki, o takie:
Chwilę postaliśmy i ruszyliśmy w dół. I tu się zaczęło. Miało być zielonym szlakiem do Szczyrku. Nie wiem jakim cudem zjechaliśmy zupełnie w przeciwnym kierunku i do tego szlakiem niebieskim.
Tym oto sposobem 20km kręciliśmy asfaltem a burza wisiała nam nad głowami. Jednak okazała się dla nas bardzo łaskawa i nawet kropelki nie uroniła zanim nie dotarliśmy do samochodu. Szybko się spakowaliśmy i ledwo ruszyliśmy a rozpętało się piekło...