Balaton po raz kolejny. Tym razem zrobiłem dwie pętle przez Wodzisław jednak za drugim razem z Marklowic prosto na Wodzisław, bez zjazdu na Balaton. Pod koniec drugiej pętli dopadł mnie kryzys. Jakby tego było mało prawie cały czas już było pod wiatr. Jednak mój zapas energii wystarcza na max. 50km. Na dłuższe wyjazdy muszę zabrać coś do jedzenia bo źle to się kończy. Żółwim tempem udało się dotrzeć do domu.
Jak widać spodobała mi się trasa na Balaton;) Tym razem bardziej się zmobilizowałem i wstałem wcześniej aby zrobić nieco większą pętlę. Po wyjściu z domu szok termiczny. Chłodno, na początku 8st.C. Na sam koniec jazdy temperatura podskoczyła do 12st. Mimo to jechało się świetnie. Nie odnotowałem większych problemów z kierowcami, poza tym, że kilka razy wyprzedzali mnie dosyć blisko, wiatr nie przeszkadzał zbytnio. Gdyby czas pozwalał to zrobiłbym dwie duże pętle przez Wodzisław, ale niestety, praca wzywa.
Wczoraj powiedziałem sobie, że teraz 3 dni bez roweru póki do końca nie przejdzie kaszel i katar. Nie udało się. Zwabiony pogodą nie umiałem sobie odmówić. Trzeba korzystać póki pogoda dopisuje bo pewnie tradycyjnie popsuje się na weekend.
Trasa: Długa - Szybowa - Połomska - Połomia - Marklowice - Cicha - Połomska - Wilchwy - Bracka - Balaton - powrót tą samą drogą.
... ale ten w Wodzisławiu, nie na Węgrzech;) Do Wodzisławia wiało w twarz i nieprzyjemnie z boku. W drodze powrotnej już lepiej bo częściej w plecy i czasami z boku. Powinienem odpuścić sobie jeszcze jazdę na dworze bo kaszel mocno dusi a do tego z nosa leci i leci...
Ale pierwszy tysiąc pękł;D
Trasa: Długa - Szybowa - Połomska - Połomia - Marklowice - Cicha - Połomska - Wilchwy - Bracka - Balaton - powrót tą samą drogą.
Po nocnej zmianie wstałem o dziwo bardzo szybko. Obudziła mnie chyba ta pogoda. Fantastycznie świeciło słońce. Pomyślałem, że trzeba korzystać póki jest bo zbliża się weekend i pewnie znowu pogoda się popsuje. Miało być spokojnie, a wyszło jak zwykle. Ostro kręciłem na płaskim i na podjazdach. Wiatr często wiał w twarz, a co najmniej z boku. Ale mimo to jechało się całkiem dobrze. Tylko jeszcze ten katar i lekki kaszel dokuczają... No i już myślałem, że cała przejażdżka zakończy się bez wpadki kierowców, ale niestety. Ok. 1,5km przed domem jakiś ważniak starym, rozsypującym się mercedesem, zabrał się za wyprzedzanie mnie. No w porządku, to mi nie przeszkadzało dopóki nie zaczął tuż przede mną hamować i zajeżdżać mi drogę. Skręcał w lewo, ale najpierw zbliżył się do prawej krawędzi jezdni zajeżdżając mi drogę, bo z przeciwka nadjechał samochód. Błyskawicznie wskoczyłem na pobocze, ominąłem go i pomachałem mu palcem (wskazującym, żeby nie było) a ten jeszcze zaczął coś na mnie wyrykiwać. I tym oto miłym akcentem zakończyła się moja dotychczas najdłuższa przejażdżka w tym roku;)
Trasa: Cicha – Libowiec – Grzybowa – Pielgrzymowice – Zebrzydowice – Kończyce Małe – Kończyce Wielkie – powrót tą samą drogą
Szybki wypad przed nocną zmianą. Mocno ograniczony czas powodował pewien dyskomfort psychiczny. Zamiast jechać spokojnie cały czas zaglądałem na godzinę i spieszyłem się, żeby wrócić na czas. Przy okazji wypróbowałem latarkę, którą przytwierdziłem do starego mocowania z lampki rowerowej. Latarka oparta o jedną diodę LED 1W. Świeci całkiem przyzwoicie. Do tego cena - 51zł. Za tą cenę nigdzie nie kupicie tak mocno świecącej lampki rowerowej. Obudowa solidna, aluminiowa, skręcana z czterech członów, uszczelniana. Niestety podczas jazdy mrugała a nawet przygasała, ale to chyba da się wyeliminować. Podkleiłem pod blaszkę kawałek gumki, aby nie odginała się i był pewniejszy styk z koszyczkiem na baterie, i gra. Póki co trzęsąc nią w ręce i stukając po niej światło nie mrugało. Powinno działać. Jeszcze jedna jazda próbna i sprawię sobie chyba jeszcze jedną taką.
Rolki. Grypa próbuje położyć mnie do łózka, ale mimo wszystko nie daję się. Osłabiony wskoczyłem na rolki i starałem się utrzymywać dotychczasowe tempo.
Z rana słońce pięknie świeciło więc z Moniką postanowiliśmy wybrać się na przejażdżkę i przetestować jej nowy sprzęcik;) Chwilę później już zaczęło się chmurzyć, ale nie zmieniliśmy planów. Trochę wiało, z czasem coraz mocniej. w drodze powrotnej jeszcze zrobiliśmy przystanek w Kyndrze na kilka fotek i zaczęło kropić. Najpierw delikatnie, później coraz mocniej. Monika już praktycznie była w domu, ja jeszcze kawałek drogi miałem. Jak na złość padało coraz mocniej, a do tego wiało w twarz. Przez cały czas jechaliśmy sobie spacerkiem, a na koniec musiałem solidnie przycisnąć.
Standardowo wybrałem się w kierunku Żor. Po ostatnim śniegu kałuże już powoli znikały. Miejscami jeszcze strumyki spływały, nieraz nawet spore. A kierowcy... zdaje się, że nie sprawiali dzisiaj żadnych problemów na drodze;)