Przemek odsprzedał mi oponki szosowe Schwalbe Kojak. Trzeba było w końcu je wypróbować. Rower wygląda jakby był bez opon. Jakbym miał jechać na samych obręczach, taki cienkie kabanosy;) Przejechałem się dwupasmówką do Skoczowa. Niesamowita różnica. Nigdy nie jeździłem na szosówce ale sądzę, że to było mniej więcej coś właśnie w tym stylu. Mimo dokuczliwego, bocznego wiatru na całej trasie, do świateł w Skoczowie wykręciłem średnią 35km/h. Zawracając na skrzyżowaniu pedałowałem. Zahaczyłem pedałem o asfalt i wyrżnąłem na samym środku. A ruch był spory. Ale wstyd. Całe szczęście, że nie nadjeżdżały auta z innych kierunków. Błyskawicznie się pozbierałem i ruszyłem w drogę powrotną. Wiatr był jeszcze mniej przyjemny, w Pawłowicach nawet w twarz. Ale średnia i tak wyszła niezła;)
Z Maćkiem i Przemkiem, z rynku oczywiście, w kierunku Ramży. Przez las Gichta i Bełk na autostradę. Tym razem pod wiatr także tylko 42km/h na autostradzie:/ Dalej Ramża i powrót przez Zawadę i lasy do Żor. Oni już w domu a ja jeszcze 16km na Dubielec;)
Dzień wolny od pracy więc postanowiliśmy wykorzystać oznakowanie trasy i objechać sobie I etap MTB Trophy. Początkowo pogoda była wyśmienita. Niestety później zaczęło straszyć potwornymi chmurami i delikatnym deszczykiem. Na trasie skorzystaliśmy sobie nawet z bufetu;)
Bikemaraton Jelenia Góra. Dwa maratony dzień po dniu. Tego jeszcze nie robiłem. Rano czułem jeszcze lekkie zmęczenie po Piechowicach. Pogoda jeszcze gorsza bo co jakiś czas kropiło. Nie chciało mi się dziś jechać. Pomyślałem, że pojadę trochę mniej ścigancko, że nie będę walczył o jak najlepszy wynik. Ruszyliśmy. Najpierw 2km asfaltem z lekkim podjazdem. Startowałem mniej więcej ze środka drugiego sektora. Cały sektor ruszył tak mocno, że do lasu wjechałem w końcówce stawki. Starałem się nie przejmować i jechać swoje ale jak niby to zrobić jak wyprzedza cię z 50 osób na tak krótkim odcinku. Pomyślałem, że w terenie to odrobię. Kilka km dalej, zaraz po króciutkim asfalcie był most wyłożony deskami. Na wjeździe na ten most leżał już jeden zawodnik ze złamaną nogą. Potwornie to wyglądało. On na deskach, noga uniesiona na barierkę a stopa wisiała jakby całkiem wyskoczyła ze stawu. Aż zupełnie odechciało mi się jechać dalej. Tuż po tym ostre podejście. Tego nie było szans podjechać. Tutaj pożyczyłem komuś swojego multitool'a. Zawodnik, prawdopodobnie, z numerem 1904, ale nie mam pewności. Niestety po przyjeździe nie mogłem za długo czekać i narzędzi nie odzyskałem. Może uda się na następnej edycji w Krakowie. Rewelacyjny był okryty złą sławą podjazd pod Łopatę. Nachylenie sięgało 24%. Nie wiem jak długi był ten podjazd ale tak mi się dobrze podjeżdżało, że wyprzedziłem tam ze 20 osób. Wszyscy ledwo kręcili a ja śmigałem między nimi. Nic dziwnego, że nazywa się to Łopata, bo każdy podjeżdża tam z wywieszonym jęzorem;P Wynik? 54 open i 27 w M2. Bardzo dobry jak na tak słaby początek, ale jakiś niedosyt pozostaje. Apetyt rośnie w miarę jedzenia;) A strata do zwycięzcy znowu nieco ponad 23 minuty.
Bikemaraton Piechowice. To był dla mnie bardzo udany start. Mimo niezbyt przyjemnej pogody, chociaż nie padało, i sporych ilości błota na trasie, jechało się rewelacyjnie. Do rozjazdu dystansów mini i mega bardzo szybko asfaltem. Później szybka, błotnista i z kałużami droga gruntowa. Ale najlepiej było na pierwszym stromym podjeździe leśnym singletrack'iem. Tam dopiero zacząłem odrabiać straty z płaskich odcinków. Zdecydowanie bardziej wolę cięższe podjazdy niż płaskie asfalty. Trasę mniej więcej pamiętałem z zeszłego roku ale mimo to końcówka mnie zaskoczyła. Niebezpieczne zjazdy ze sporą ilością błota i wielkimi głazami. Wynik mocno mnie zaskoczył, 56 open i 22 w M2. Nieco ponad 23 minuty straty do zwycięzcy.
Do Żor na rynek. Tam spotkanie z Marianem i Maćkiem. Oni na szosówkach ja na góralu. Z rynku ruszyliśmy w kierunku Osin. Przez Krzyżowice, Pniówek i Bzie do ulicy Cichej. Marian zaprowadził nas do swojego znajomego, który sam, od ponad 20 lat, buduje swój jacht. To dopiero znaczy mieć bzika. Dalej przez Dębinę na Dubielec gdzie się rozstaliśmy.
Po pięciu dniach przestoju, z powodu ciągłych opadów deszczu, w końcu wsiadłem na rower. Ach jak mi tego brakowało. Pogoda jakaś taka niepewna, od kilku dni zresztą. Chmura czarna i wielka wisiała nad okolicą ale zdecydowałem się. Kierunek Knurów. Po drodze wstąpiłem do taty. Uuu, zakręciło mi się w głowie jak wszedłem na drugie piętro. Aż musiałem sobie usiąść i przeczekać. Chwilę pogadaliśmy i zbierałem się. Całą drogę było super. Brak wiatru, tym bardziej w twarz, w Szczejkowicach nawet słońce się pokazało.Wjechałem do Knurowa i znowu chmura. Jechałem jeszcze kawałek. Za chwilę coś zaczęło z niej kapać. Zdecydowałem się wracać. Chyba uciekłem jej... Ale chyba wjechałem pod kolejną, w Żorach. I tym razem nie ominęło mnie. Najpierw nieśmiało kapało. Myślałem, że przejdzie gdzieś bokiem. Niestety. Dopiero wjechałem w nią. Jak nie zaczęło lać w Roju. Biłem się z myślami czy przeczekać to na przystanku czy jechać dalej. Stwierdziłem, że nie ma sensu czekać bo nie wiadomo ile to potrwa. Ulewa rozszalała się na dobre. Suchej nitki na mnie nie było. Przez okulary ledwo co widziałem. Samochody dodatkowo chlapały na mnie... Jakieś 2km od domu stwierdziłem, że teraz to mógłbym jechać jeszcze ze 20km w tym deszczu. Już było mi wszystko jedno. Udało się w końcu dotrzeć do domu. Z roweru kapało, ze mnie można było wykręcać litry deszczówki, ogólnie to fajna zabawa:/
Do Żor na rynek. Dojechali Przemek i Maciek. Maciek zaproponował wcześniej górę Ramża. Hmm, nie słyszałem o takim miejscu dlatego byłem ciekaw gdzie to jest. Ruszyliśmy. Standardowo na Szczejkowice. Wjechaliśmy do lasu Gichta. Dalej dokładnie nie wiem, bocznymi drogami i przez pola do Bełku. I już byliśmy u podnóża tej górki. Ot taki niewielki pagórek, ale za to jakie ścieżki ciekawe. Jest ich tam mnóstwo. Na górze znajduje się radar meteorologiczny. Zjechaliśmy w dół i skierowaliśmy się na budowę autostrady. Nawierzchnia asfaltowa była już wyłożona i ubita. Robotników niewielu, bo to już ok. 19 było. Wjechaliśmy sobie. Ach, jakie to uczucie mieć dla siebie calutką autostradę tylko dla siebie. W sumie 6 pasów łącznie w obu kierunkach. Idealnie gładka nawierzchnia, płasko, miodzio. Mieć tu szosówkę... Ale wszystko co dobre szybko się kończy i autostrada też nam się skończyła. Dalej pojechaliśmy po wykopach, przez las i znowu w Żorach. I każdy w swoją stronę.
Tym razem sam pojechałem do Karviny. Najgorętszy dzień w tym roku, jak do tej pory. Pojeździłem trochę po uliczkach w pobliżu rynku. Chciałem poszukać jakiegoś sklepu rowerowego ale niestety nie udało mi się znaleźć. W obawie przed szybko znikającym zapasom napojów w bidonach postanowiłem wracać. Upał naprawdę dał się we znaki i pić się chciało. Na szczęście zapasy dobrze sobie rozłożyłem i jeszcze na ostatnim kilometrze miałem łyka napoju.