Z Moniką wybraliśmy się do Agaty. W trójkę mieliśmy pojechać do Pauliny, ale jej zmieniły się plany więc podążyliśmy w kierunku Warszowic. Krótka przejażdżka i wracamy. Zaczyna się ściemniać, a my nie mamy ze sobą światełek. Odprowadziliśmy Agatę i przez pola ruszyliśmy do domu.
Maraton wprost najlepszy w tym sezonie. Trasę oczywiście znacie z zeszłego roku, poza małym wyjątkiem, terenowym podjazdem na Beskidek zamiast asfaltowej Równicy. Jechało mi się jakbym miał o połowę lżejszy rower. W sektorze drugim ustawiłem się mniej więcej w połowie stawki. Jednak tuż po starcie, może po 4 minutach, okazało się, ze jadę w czubie sektora. W pierwszym terenie dogoniłem kolegę z pierwszego sektora. Tego to już w życiu bym się nie spodziewał. Tomek jest naprawdę niezły. Chwilę pogadaliśmy, nawet czułem, że nogi odpoczęły i ruszyłem z kopyta dalej pod górę. Bałem się, że ta dobra passa w końcu się skończy i padnę gdzieś na trasie, ale ona trwała i trwała... Genialne zjazdy, na których czułem, że latam. Nie straszne mi były minimalne uślizgi roweru na krętych, kamienistych ścieżkach. Najgorszy był szutrowy odcinek podjazdu z Brennej-Leśnica na Beskidek. Mimo iż nie tak stromy, ale długi i cholernie monotonny. A z niego zjazd na najbardziej stromy odcinek maratonu. Tam nawet nie próbowałem wjechać jak najwyżej tylko zeskoczyłem z roweru i wdrapywałem się na nogach. Za rozjazdem mega-giga spotkałem Magdę i Tomka. Ale Tomek nie chciał poholować mnie na lince :-P Z Beskidka na Równicę niebieski szlak był trochę słabszym odcinkiem w moim wykonaniu. Miałem przed sobą jakiegoś zawodnika, ale nogi nie chciały przyspieszyć. Całe szczęście kręciły przyzwoicie. Zjazd z Równicy to było istne szaleństwo. Tylko na jednym z głazów ledwo wykręciłem się od upadku, który mógłby chyba zakończyć mój start. Na sam koniec jeszcze błoto. Jak całą trasę byłem całkiem czysty tak w końcówce nadrobiłem wszystko. Do mety jechałem już niezagrożony i z czasem 2:25:13 zająłem 19 miejsce open i 11 w M2.
No, z tego wyniku to jestem baaardzo zadowolony;)
Oto trasa maratonu. Wątpliwości mam tylko co do odcinka zjazdowego ze Starego Gronia (lub Horzelicy) do Brennej-Leśnicy:
Wybrałem się sam na objazd trasy tegorocznego BM w Ustroniu. Auto zaparkowałem w stałym miejscu i w drogę. Już prawie kończyłem podjazd na Przełęcz Beskidek kiedy zadzwonił telefon. A jednak Tomek zdecydował się też na objazd trasy. Wyjeżdżał dopiero z Wodzisławia, ale postanowiłem, że poczekam na niego. Wróciłem na drogę prowadzącą na Równicę i pojechałem jeszcze w górę. Zawróciłem przy schronisku i zjechałem w dół. W międzyczasie Tomek zdążył już przyjechać. Musieliśmy jednak poczekać jeszcze na jego kolegę - Sebastiana. Jechaliśmy spokojnie, w końcu to jeszcze nie maraton. Trasa niestety miejscami nie prowadzi szlakiem i nietrudno było się zgubić, zwłaszcza za Jawierznym, gdzie trasa odbija z żółtego szlaku w lewo i drogami zrywki drzewa prowadzi do Chaty Grabowa. Mimo wszystko trafiliśmy na czerwony szlak a później na czarny i byliśmy z powrotem na właściwej trasie. Kolejnym problemem okazał się zjazd do Brennej-Leśnica. Minęliśmy Horzelicę, bynajmniej tak nam się wydawało, i kilkaset metrów dalej, na bardzo szybkim zjeździe był ostry nawrót w lewo. Prawdopodobnie jest to stary żółty szlak. Ścieżka prowadzi przez prywatne podwórko. Mimo ujadającego psa szybko przeprawiliśmy się przez jedną i drugą furtkę i kontynuowaliśmy jazdę. Tutaj było już bardzo ciężko ze względu na jeżyny i inne chaszcze porastające już mało wyraźną ścieżkę. Do tego przeprawa przez pastwisko ogrodzone tzw. pastuchem. Próbując przełożyć rower za drut przypadkiem dotknąłem go oponą i tak mnie rąbnęło, że omal nie rzuciłem rowerem o glebę. Opony przecież były mokre. Przeczołgałem się pod drutem i Tomek podawał mi rowery. Po drugiej stronie pastwiska pod pastuchem dodatkowo było kilka drutów kolczastych. Tutaj już było za wysoko aby przenosić rowery nad drutami więc trzeba było przeciągnąć je pod spodem. Najpierw ja a później rowery. Tomek przypadkiem dotyka pastucha kaskiem i odskakuje jak poparzony. Nie wiem jakie napięcie może być w takim pastuchu, ale krowom nie zazdroszczę. W końcu dotarliśmy do drogi, którą mogliśmy zjechać. Teraz podjazd. Długi i cholernie wyczerpujący. Niby łatwy, szeroki szuter, niezbyt stromy bo jakieś 5-9% chyba miał, ale taki monotonny. Jedziesz i jedziesz i końca nie widać. A na koniec, tuż przed Przełęczą Beskidek wjeżdża się w teren i nachylenie sięga, bagatela, 29%. Niestety, dosłownie ostatnie 20m nie dałem rady podjechać. W tym miejscu giga odbija w lewo i robi drugą pętlę a mega w prawo na Równicę i do mety. Czeka nas jeszcze niezły podjazd po kamieniach. Podobnie jak w zeszłym roku podczas maratonu w jednym miejscu kamienie mnie pokonały i kilkanaście metrów podprowadzałem rower. Zbliżając się do szczytu Równicy zaczynała się mgła. Został już ostatni zjazd i do domu. Jednak to jest ten najtrudniejszy zjazd. Droga jest strasznie zryta. Miejscami wykopane rowy w poprzek, przygotowane do budowy spływów wody. Ten zjazd będzie zabójczy. On zadecyduje czy dojedziesz do mety czy nie. A na końcu tego zjazdu błoto takie, że całą trasę będziesz czyściutki a tutaj upaćkasz się tak jak w Jeleniej czy Wieluniu:/
Długa przerwa. Od Wielunia nie jeździłem ani trochę. Nie dość, że pogoda pod psem to jeszcze z rowerem nie chciało mi się nic robić. Dopiero w czwartek zrobiłem go na gotowo do jazdy. Nawet zrezygnowałem z Poznania. Trzeba będzie starać się dobrze przygotować na Ustroń.
To był chyba najgorszy maraton jaki miałem okazję do tej pory jechać. Po pierwsze runda honorowa przed startem. To była totalna porażka organizacyjna. Organizator zapewniał w komunikacie na stronie internetowej, że rundę honorową poprowadzi jego samochód, i że między sektorami będzie dodatkowy samochód aby nikt nie zmienił sobie sektora oraz po zakończeniu tej rundy powtórnie ustawimy się w sektorach aby później normalnie wystartować. Nic z tych rzeczy. Prowadził nas samochód organizatora, ale w tłumie panował całkowity chaos. Każdy jechał jak chciał. Ludzie przeciskali się "na chama" do przodu. Zwłaszcza ci młodsi. Chociaż mnie nawet jakiś gość z M5 łokciem potraktował. Byli i tacy co mało miejsca mieli na ulicy i pchali się chodnikiem, między przechodniami. Podobno ktoś nawet potrącił przypadkowe dziecko i potrzebna była interwencja pogotowia. Wstyd mi za tych pseudo-kolarzy. Taka promocja może tylko zaszkodzić rowerzystom. Nie było już ponownego ustawienia w sektorach. Także już na starcie trzeba było wyprzedzać tych wszystkich cwaniaczków którzy tak bardzo pchali się z dalszych sektorów do przodu. A na pierwszym przejeździe przez rów wszystko złaziło z rowerów bo nie mogło sobie poradzić! :[ Po drugie trasa. Całkowicie płaska, żadne MTB, nawet na siłę nie da się naciągnąć Wielunia do tej kategorii. Co z tego, że błoto, że lasy, że jakiś tam podjazdy. Toż to był zwyczajny przełaj. Do tego ze 20-30% trasy to piach. Gdybym chciał pojeździć sobie po plaży to znalazłbym ciekawsze trasy w Kołobrzegu. Po trzecie, ale to już do siebie, sprzęt. Zaczął się buntować jak jeszcze nigdy. Korba podrywała mi łańcuch do góry i co chwilę wchodził między blaty a ramę. Strasznie zniszczyłem sobie w tym miejscu ramę. Wciągnęło mi łańcuch między kasetę a szprychy. Kilka minut męczyłem się z jego wyciągnięciem. Niektórych zawodników wyprzedzałem po 3 razy z powodu tych problemów. Klocki hamulcowe z tyłu założyłem nowiutkie w środę. Po maratonie zostały z nich same blaszki. Pogoda i warunki na trasach w tym roku sprawiły, ze sprzęt bardzo szybko się zużywa.
Co do samej jazdy to, hmm, jechało mi się dosyć dobrze dopóki nie zaczęły się problemy z napędem. Później musiałem pilnować aby nie wciągało mi łańcucha między korbę a ramę. Końcówka zaś to już walka o przetrwanie. Po raz kolejny już dogoniłem kolegę z Landers'ów i jechaliśmy razem. Jakieś 3km przed metą wyprzedzał nas ktoś z Bodydry. Paweł usiadł mu na kole, ja już nie dałem rady. Cały czas miałem ich w zasięgu wzroku, ale nie potrafiłem już dogonić. Na ostatnich 100m jeszcze ktoś mnie wyprzedził. Chciałem wrzucić na blat i znowu zaciągało mi łańcuch:/